Data utworzenia: 15 lutego 2022, 18:05. Andrzej Sołtysik (55 l.) i jego żona Patrycja Sołtysik ogłosili (32 l.) publicznie bardzo ważną dla ich rodziny decyzję. W "Dzień dobry TVN" powiedzieli oficjalnie, że starają się o drugie dziecko. Zdecydowali się na metodę zapłodnienia in vitro, ponieważ adopcja nie wchodzi w grę.Donoszenie i urodzenie zdrowego dziecka jest marzeniem wszystkich kobiet, które niecierpliwie wyczekiwały pojawienia się dwóch kresek na teście ciążowym. Niestety, nie wszystkie ciąże kończą się pomyślnym rozwiązaniem. Poronienie dotyczy aż 10-15 proc. z nich. Czy długo staraliście się o dziecko? tak, kilka lat i mamy za sobą szereg doświadczeń, łącznie z utratą ciąży tak, o pierwsze dziecko długo, ale w końcu się udało. Z drugim dzieckiem nie mieliśmy takich problemów nie, właściwie krótko po tym, jak się staraliśmy, dowiedzieliśmy się o tym, że partnerka jest w ciąży nie staraliśmy się, a jednak się trafiło nie, jeszcze nie staramy się o dziecko Utrata ciąży nie wiąże się z przedwczesnym porodem, ale z obumarciem płodu wewnątrz macicy. Poronieniem kończy się ok. 10-15 proc. ciąż, co pokazuje, że problem ten dotyczy wielu rodzin. Niekiedy do poronienia dochodzi bardzo wcześnie i kobieta, która nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że jest w ciąży, traktuje krwawienie jako spóźnioną miesiączkę. Jest to tak zwane "poronienie samoistne", które następuje w pierwszych 6 tygodniach od ostatniej miesiączki. Po pomyślnym rozpoczęciu II trymestru ciąży, ryzyko poronienia gwałtownie poronień spowodowana jest czynnikami genetycznymi. Prawdopodobnie rozwój nienarodzonego dziecka przebiegał nieprawidłowo albo został zahamowany w taki sposób, że dziecko nie byłoby zdolne do samodzielnego przeżycia w kolejnych miesiącach ciąży lub po porodzie. Częstymi przyczynami są także zakażenia wirusowe i pasożytnicze, inne ciężkie choroby matki (cukrzyca, nadciśnienie, zaburzenia hormonalne), a także nieprawidłowości w budowie i funkcjach narządów rodnych, urazy (upadki, pobicia). Najczęściej pierwszym objawem poronienia jest krwawienie z dróg rodnych, które może być bolesne lub bezbolesne i mogą towarzyszyć mu skurcze, odejście wód płodowych i stan podgorączkowy. Po pierwszym w życiu poronieniu, prawdopodobieństwo kolejnej ciąży i pomyślnego jej donoszenia jest niemal takie same, jak w przypadku kobiety, która nigdy nie utraciła ciąży. Po trzecim poronieniu z rzędu mówi się o tzw. "poronieniu nawykowym".Dla większości kobiet informacja o utracie nienarodzonego dziecka jest ogromnym szokiem. Nie wierzą, zastanawiają się jak to się stało, że spotkało je takie nieszczęście. Większość kobiet już w pierwszych tygodniach ciąży czuje silną więź z dzieckiem i zaczyna myśleć o sobie, jako o matce. Gdy niespodziewanie dochodzi do przerwania ciąży, czują przejmującą rozpacz, która wydaje się niemożliwa do złagodzenia. Zazwyczaj pierwszą reakcją na utratę jest szok, niedowierzanie i zaprzeczenie. Często także stany depresyjne. Przeżycie żałoby prowadzi przez pełne uświadamianie sobie faktu utraty ciąży i nieodwracalności odejścia dziecka oraz swojej bezsilności wobec tej straty. Choć zdaniem niektórych "utrata ciąży to nie to samo, co śmierć narodzonego dziecka", przeżycia osieroconych rodziców są podobne i równie silne. Wszystkie emocje, które pojawiają się w tym czasie - rozpacz, zobojętnienie, złość - są naturalne, adekwatne do doświadczonej utraty i warto pozwolić sobie na ich przeżycie, nie zaprzeczać im i nie tłumić. Na każdym etapie żałoby ważne jest wsparcie otoczenia (partnera, rodziny, znajomych) i możliwość dzielenia się z nimi swoimi osób przyznaje, że szczególnie ważny był dla nich symboliczny rytuał pożegnania. W przypadku śmierci dziecka lub osoby dorosłej jest to ceremonia pogrzebu. Według obecnego prawa pochówek nienarodzonego dziecka (płodu) jest możliwy, niezależnie od momentu zakończenia ciąży. Większość rodziców, którzy utracili ciążę w pierwszym trymestrze nie decyduje się jednak na tę uroczystość. Warto wtedy w inny sposób, w momencie gdy poczujemy na to gotowość, zadbać o osobistą ceremonię rozstania. Może być to spotkanie w gronie najbliższych lub tylko we dwoje, podczas którego zostaną zebrane i w godny, uroczysty sposób pożegnane symboliczne wyobrażenie utraconego dziecka - przeznaczona dla niego zabawka, ubranko z wyszytym imieniem, zdjęcie USG lub list od osieroconych rodziców. Wiele osób wybiera dla tego wydarzenia ważne dla rodziny miejsce lub decyduje się na mszę. Część kobiet pragnie przeżyć ten szczególny moment w samotności. Uzewnętrznienie swoich uczuć poprzez taki rytuał pomaga przechodzić kolejne etapy żałoby. Upływający czas jest leczący, a pogodzenie się ze stratą nie jest wydarzeniem, lecz procesem. Wiele kobiet, które przeżyły poronienie, nie pozwoliło sobie jednak w pełni przeżyć i opłakać tej straty. Mogła mieć na to wpływ presja otoczenia, które zbagatelizowało wydarzenia lub opór emocjonalny samej kobiety. Częstym pragnieniem po poronieniu jest jak najszybsze zajście w kolejną ciążę. Nowe dziecko budzi nową nadzieję i nową radość, tłumiąc trudne uczucia niedawnej utraty. Niewyrażone często pozostają jednak w kobiecie na całe życie. Z tego powodu do symbolicznego "pogrzebu" nienarodzonego dziecka i domknięciu procesu żałoby może dojść dopiero po wielu latach, np. podczas psychoterapii pomijaną sferą są uczucia mężczyzny, który przeżył poronienie partnerki i stał się osieroconym ojcem. Choć fizycznie nie doświadczał ciąży tak wyraźnie jak kobieta, psychicznie oswajał się z rolą taty. Wielu mężczyzn już od pierwszych tygodni ciąży czuje emocjonalny związek z dzieckiem, marzy o jego pojawieniu się na świecie, planuje opiekę nad nim i wspólne przygody - czuje odpowiedzialność za swoją powiększającą się rodzinę. Niespodziewane zburzenie tych planów i fantazji może być traumatyczne. Większość mężczyzn nie wyraża jednak swoich emocji tak otwarcie i swobodnie jak kobiety. Tłumią swoje uczucia, koncentrując się na opiece nad partnerką. Wobec jej łez i smutku postanawiają być silnymi pocieszycielami, podporą. Tym czasem wspólne przeżywanie żałoby może być leczące dla obojga i umocnić, scalić żałoby po poronieniu jest trudnym czasem również dla otoczenia pary - rodziny, przyjaciół, znajomych z pracy. Często ze strachu przed emocjonalną rozmową, unikają oni trudnego tematu, nie chcą wspominać imienia dziecka i okresu radości z ciąży. Osieroceni rodzice twierdzą, że to błąd. Większość z nich chce rozmawiać o swojej stracie - nawet jeśli wyrażają wtedy smutek, płaczą. Wspominanie dziecka nie potęguje ich bólu, ale pozwala się z nim oswajać, a zrozumienie, współczucie i wsparcie otoczenia może być w tym bardzo pomocne. Z punktu widzenia medycyny starania o kolejną ciążę po poronieniu zazwyczaj można rozpocząć po ok. pół roku. Ten zalecany czas może być jednak tym dłuższy, im późniejsze było poronienie i jakie były jego przyczyny. Okres kilku miesięcy jest jednak niezbędny dla powrotu kobiety do fizycznej kondycji sprzed ciąży (regulacji gospodarki hormonalnej i zmian ciążowych w obrębie macicy) oraz monitorowania kilku prawidłowych cykli miesiączkowych. W tym czasie należy wykonać też badania ( USG, cytologię, wymaz i posiew) i poddać się leczeniu np. infekcji, co może pozwolić zapobiec ponownemu poronieniu. Dla podjęcia decyzji, kiedy zacząć starania o kolejną ciążę, nie bez znaczenia jest nie tylko stan medyczny, ale też psychiczna forma kobiety i rodziny. Niekiedy równie silne, jak marzenie o dziecku, jest lęk przed nową ciążą i ryzykiem kolejnej utraty. Warto dać sobie czas na pełne przeżycie żałoby. Aby być gotowym powitać w swoim życiu nowe dziecko, trzeba w pełni pożegnać to utracone. W trudnym procesie radzenia sobie ze stratą i w nauce życia po niej można prosić o pomoc. Wsparcia może udzielić psycholog, psychoterapeuta. Dla osób wierzących ważna może być pomoc duchowa księdza, zakonnika czy pastora, którzy również mogą posiadać wykształcenie psychoterapeutyczne. W sytuacji ciężkiej depresji, stanów lękowych i innych form przedłużającego się cierpienia warto skonsultować się z lekarzem psychiatrą. Wiele kobiet i mężczyzn po stracie deklaruje również, że bardzo ważna była dla nich obecność i wsparcie innych osieroconych rodziców, którzy zrzeszają się w licznych stowarzyszeniach, fundacjach i grupach samopomocowych. Gość gość. Goście. Napisano Czerwiec 18, 2017. Staraliśmy się 4 lata. Miałam 30 jak zaczęliśmy. 34 jak się udało ( niepłodności idiopatyczna). Urodziłam synka w wieku 35 lat. Teraz
Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc". Masz historię, którą chcesz się podzielić? Wyślij ją na adres: edziecko@ Dąbek: Czy długo staraliście się o dziecko?Zdecydowanie nie. Zaszłam w ciążę niedługo po tym, jak uznaliśmy, że jesteśmy gotowi na przebiegała ciąża?W ciążę zaszłam na początku września 2015. Już na samym początku, w drugim miesiącu, pojawiły się komplikacje. Zrobił mi się wielki krwiak, przez co łożysko nie rozwijało się prawidłowo. Lekarz prowadzący nie dawał dużych szans na jej utrzymanie. Jednak, gdy okazało się, że płód rozwija prawidłowo, obie z doktor odetchnęłyśmy z zatem dowiedzieliście się, że synek jest chory?Kiedy poszliśmy z mężem na usg połówkowe w 21 tygodniu ciąży. Usłyszeliśmy diagnozę – dziecko ma hipotrofię, czyli nie rośnie prawidłowo i nie ma szans, żeby przeżyło ze względu na złe przepływy brzuszne. To był dla nas ogromny szok. Pojechaliśmy na badanie, żeby poznać płeć dziecka, a usłyszeliśmy, że płód jest uszkodzony. Co na to inni lekarze? Mówili, że ciąża powinna zostać poddana terminacji, czyli zakończeniu. Jednak wtedy w Polsce można to było zrobić zgodnie z prawem do 19 tygodnia ciąży, a ja byłam w 21. Zaczęliśmy szukać specjalistów od leczenia hipotrofii. Niestety, inni lekarze potwierdzili diagnozę. Stanęliśmy z mężem przed wyborem – mogliśmy przerwać ciążę za granicą lub czekać, aż dziecko umrze w brzuchu. Wybraliśmy tę drugą wiadomo, co było przyczyną hipotrofii?Prawdopodobnie krwiak, który pojawił się na początku ciąży, przyczynił się do nieprawidłowego zagnieżdżenia łożyska i złych przepływów. Ale to tylko jedna z hipotez. Przyczyn mogło być bardzo wiele i właściwie niemożliwe jest określenie tej czułaś, gdy dowiedziałaś się o diagnozie?Na początku nie mogłam w to uwierzyć. Gdy rozmawiałam o tym z rodziną lub przyjaciółmi, czułam się jakbym opowiadała czyjąś historię. Rozpacz pojawiła się później, gdy musiałam jeździć co kilka dni na usg, aby sprawdzić, czy dziecko jeszcze żyje. Noszenie martwego płodu przez kilka dni jest bardzo niebezpieczne dla kobiety, dlatego nie dało się tego uniknąć. Pamiętam, że moja doktor prowadząca otoczyła mnie opieką i starała się dać mi jak największe wsparcie. Gdy robiła mi usg, zasłaniała monitor i wyłączała dźwięk, żeby chociaż trochę mi to ułatwić. Trwało to osiem jak z tym wszystkim radził sobie Maciek, twój mąż?Mąż był dla mnie największym wsparciem. Cały czas był przy mnie. Wziął na siebie wszystkie obowiązki i stawał na głowie, żebyśmy mieli namiastkę normalności w domu. Jesteśmy razem 16 lat i myślę, że to co przeżyliśmy, połączyło nas do końca życia. Mieliśmy też ogromne wsparcie bliskich. Podjęliśmy decyzję, że będziemy otwarcie rozmawiać z ludźmi o naszej sytuacji. Wszyscy starali się nas wspierać, być przy nas. Gdy zaczęliśmy mówić wprost o tym, co nas spotkało okazało się, że wiele osób z naszego środowiska doświadczyło różnych trudności związanych z macierzyństwem. Wcześniej nie chcieli o tym mówić, bo to ciągle temat że trochę mnie to zszokowało. Okazało się, że w ponad połowie rodzin naszych znajomych i najbliższych pojawił się temat poronień lub urodzenia martwego dziecka. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że poronienie lub śmierć dziecka w łonie matki lub tuż po porodzie to coś, co towarzyszy wielu z nas. Tylko niestety nikt o tym nie mówi, nie uprzedza młodych kobiet, że tak to wygląda. Ale to oddzielny synek urodził się i nie było do końca tak, jak powiedzieli lekarze. Okazało się, że jest dla niego szansa. Żył dłużej niż 24 tygodnia ciąży masa synka wynosiła zaledwie ok. 350 gramów. W 29 tygodniu ciąży trafiłam na usg w przychodni przyszpitalnej na warszawskich Bielanach, do prof. dr hab. n. med. Marzeny Dębskiej. Wtedy okazało się, że syn zaczął przybierać na wadze. W ciągu dwóch tygodni podwoił masę do 690 gramów. Lekarze nie do końca wiedzieli, jak to możliwe. Ale bez wątpienia to był cud. Pamiętam, że wiadomość o naszym synku dotarła do pracowników innych oddziałów szpitala bielańskiego. Do mojej siostry zadzwoniła mama jej kolegi, która pracuje w tym szpitalu jako pielęgniarka i opowiadała, że słyszała, że zdarzył się cud i pytała, czy chodzi o mnie. Gdy wróciliśmy za kilka dni na ponownie usg u prof. Dębskiej, to pielęgniarka, która nas rejestrowała i przeglądała nasze badania i powiedziała, żebyśmy się nie martwili, bo kilka dni temu mieli niezwykłą historię chłopca, który miał umrzeć w brzuchu mamy, a nagle zaczął rosnąć. To była nasza działo się dalej?Po tym badaniu lekarze ze szpitala bielańskiego zaczęli mnie namawiać na przyjęcie na oddział. Oczywiście nadal nikt nie dawał nam zbyt dużych szans na przeżycie dziecka, ale pojawiła się iskierka nadziei. Dwa dni później leżałam już na patologii na Bielanach. W planach było pozostanie tam na co najmniej 8 tygodni. Niestety, po trzech dniach zapisy ktg były niepokojące. W trosce o życie dziecka i moje prof. Dębski (ówczesny dyrektor oddziału) podjął decyzję o przewiezienie mnie do szpitala przy ul. Karowej. Mają tam jeden z najlepszych oddziałów neonatologii w pod opiekę dobrych specjalistów. Byłaś trochę spokojniejsza?Wręcz przeciwnie. Przyjęto mnie na oddział patologii ciąży na Karowej i to były jedne z najcięższych chwil w moim życiu. Na oddziale brakowało miejsc, spędziłam kilka godzin na korytarzu podpięta non stop pod ktg. Wieczorem przeniesiono mnie do sali na dostawkę. Zapisy ktg były coraz gorsze. Co 20 minut wpadali do sali lekarze i położne, gotowe w każdym momencie rozpocząć cesarkę. O czwartej rano lekarze podjęli decyzję, że nie mogą dłużej czekać. W biegu przewieziono mnie z łóżkiem na salę operacyjną. Położne biegły przy mnie i mnie rozbierały, przygotowywały do operacji. Każda minuta była ważna. Miałam 30 sekund żeby zadzwonić do męża. Kilka minut później urodził się Aleksander. W 30 tygodniu ciąży ważył 760 gramów. Pamiętasz poród?Sam poród pamiętam jak przez mgłę. Był dość skomplikowany, dostałam silne środki znieczulające i usypiające. Ale do końca życia nie zapomnę uczucia, gdy położyli synka przy mojej twarzy na kilka sekund. Przez resztę jego krótkiego życia mogłam przytulić go jeszcze tylko dwa się w pustej sali pooperacyjnej na oddziale ginekologii. Byłam tak przerażona, że bałam się zapytać, czy mój syn przeżył. Nikt nic nie mówił. Byłam jak sparaliżowana. Na szczęście pielęgniarka na chwilę wpuściła do sali mojego męża, który powiedział mi, że jest w porządku. Aleksander został od razu przewieziony na oddział neonatologii. Został umieszczony w były rokowania?Synek spędził w inkubatorze 22 dni. Byliśmy przy nim z mężem non stop, z wyłączeniem nocy. Non stop mówiliśmy do niego przez uchylone okienko inkubatora, dotykaliśmy nóżek, śpiewaliśmy… i to było w zasadzie wszystko, co mogliśmy zrobić. Mi udało się dwa razy uprosić pielęgniarkę, żeby móc wziąć Aleksandra na tzw. kangurowanie (pierwszy kontakt noworodka z matką, tzw. skóra do skóry), a mężowi jeden raz. Pamiętam, że przez te trzy tygodnie byliśmy sparaliżowani ze strachu. Liczyliśmy każdy gram, który Aleksander przybierał na masie. W 22 dniu otrzymaliśmy telefon z informacją, że Aleksander jest najlepiej rokującym pacjentem i dlatego zostaje przeniesiony na oddział patologii jakieś dobre bardzo się wtedy ucieszyliśmy. Popędziliśmy do szpitala. Położna wdrożyła nas w zasady panujące na nowym oddziale – można kangurować dziecko do woli, trzeba je samemu przewijać, dziecko mogą odwiedzać najbliżsi, np. dziadkowie. Byłam szczęśliwa, że wreszcie będę mogła zaopiekować się własnym dzieckiem. Kiedy Aleksandrowi się pogorszyło?Tego dnia Aleksander był wyjątkowo niespokojny i cały dzień płakał, co się wcześniej nie zdarzało. Byłam strasznie zdenerwowana i chyba przeczuwałam, że coś jest nie tak. Tak jak codziennie, czuwaliśmy przy inkubatorze do godziny 20 i wróciliśmy do domu. Około godz. 23 odebrałam telefon ze szpitala, że stan Aleksandra bardzo się pogorszył. Po 15 minutach byliśmy już w szpitalu – Aleksander był z powrotem na oiomie, niestety jako najcięższy przypadek. Badanie usg wykazało, że doszło do perforacji jelit i nie ma szans, żeby to przeżył. Wezwano karetkę, przewieziono go do Instytutu Matki i Dziecka, gdzie wykonano operację. Niestety to nie pomogło i nasz syn zmarł po kilku zaznaczyć, że zarówno w szpitalu bielańskim jak i na Karowej spotkaliśmy się z pełnym profesjonalizmem lekarzy i pielęgniarek. Dali nam mnóstwo wsparcia, zrozumienia, odpowiadali na wszystkie nasze pytania. Brak zgody na częstsze kangurowanie czy leżenie na korytarzu wynikało ze zbyt dużej liczby pacjentów, a nie złej woli udało ci się poradzić sobie z tą bolesną stratą?Najbardziej pomogła mi Agnieszka, psycholożka z hospicjum dla dzieci przy ul. Agatowej. Jest specjalistą od tzw. wczesnej straty. Przez kilka miesięcy po śmierci synka uważałam, że sobie radzę. Dopiero rozmowy i pomoc psychologa uświadomiła mi, że zakopałam to głęboko i trochę postanowiliście ponownie spróbować powiększyć rodzinę. Kiedy byłaś gotowa na zajście w kolejną ciążę?Lekarze kazali odczekać nam rok i mogliśmy ponownie starać się o dziecko. Mi się tak spieszyło, że już po ośmiu miesiącach bardzo chciałam znowu być w ciąży. Myślałam, że im szybciej, tym lepiej. Tylko to się wtedy dla mnie liczyło. Moje życie kręciło się wokół cyklu menstruacyjnego. Chciałam tak bardzo zajść w ciążę, że nie mogłam. Chyba sama sobie zrobiłam jakąś blokadę w głowie. Nasze starania trwały ponad dwa lata. Po ponad dwóch latach urodziłam zdrowego i ślicznego Julka. Czy gdy zaszłaś w drugą ciążę bałaś się, że sytuacja się powtórzy?W zasadzie nie było dnia, żebym o tym nie myślała. Bałam się każdego badania, najbardziej usg połówkowego. I chociaż lekarze zapewniali, że wszystko jest w porządku, to strach nie minął aż do momentu narodzin. Strach udzielił się również mojej pani doktor, która prowadziła też pierwszą ciążę. Przez 9 miesięcy miałam praktycznie tylko leżeć. Miałam zakaz pracy, podróży (nawet takich kilkadziesiąt kilometrów), wychodzenia z psem, gotowania, uprawiania poczułaś, gdy się urodził? Ile lat ma teraz Julek?Chyba najpierw poczułam ulgę, że się udało, a dopiero potem było przeogromne szczęście. Julek ma teraz półtora najbardziej pomogło ci po stracie dziecka?Najbardziej pomogło mi wsparcie męża. Chociaż znalazł się w tej samej sytuacji i potrzebował takiej samej pomocy jak ja, to wziął wszystko na swoje barki. Swoje troski i potrzeby odłożył na bok. Drugą osobą bez której nie dałabym rady, jest psycholog z hospicjum. Rozmowy z nią dały mi siłę. Zrozumiałam, że skoro dałam radę podnieść się po czymś takim, to przetrwam wszystko. Chyba nic gorszego już nie może mi się przydarzyć. Moja siostra, rodzice, teściowie, przyjaciele – bez nich też byłoby mi znaczniej trudniej. Jestem im wszystkim mega wdzięczna, że wspierali mnie przez długie miesiące.
.