PIOSENKA DLA CÓRKI: najświeższe informacje, zdjęcia, video o PIOSENKA DLA CÓRKI; Pójdziemy szukać krasnoludków nocą. Córka Jacka Kaczmarskiego opowiada o ojcu
{"type":"film","id":542576,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Narodziny+gwiazdy-2018-542576/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Narodziny gwiazdy 2018-11-27 19:35:28 ocenił(a) ten film na: 5 Niestety dzieło Bradley'a Coopera nie traktuje widzów poważnie. Wręcz przeciwnie! Ma swoją publiczność za id**tów, którzy kupią ten nieautentyczny przekaz i wyjdą z sali zadowoleni. Jedyną pozytywem są piosenki. Ciekawe i dobrze napisane w przeciwieństwie do scenariusza, którego tu nie ma. Wszystko dzieje się tak łatwo i szybko. Postacie rozpisane w ten sposób, że nic o nich nie wiemy. Zagadką zostają dla nas do ostatniej sekundy filmu. Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie dlaczego Jacson pije. Co sprawiło, że się tak podłamał. Nawet ciężko utożsamiać się z tą postacią, a co dopiero uronić łzę. Kreacje aktorskie wydają się tak samo sztuczne i nieautentyczne jak ich postacie. Nie jestem pewna czy sami aktorzy wierzą w to kogo grają. Jedno jest pewne. Postać Lady Gagi sprawi, że bilety na seans rozejdą się jak ciepłe bułeczki. xManilax Chyba spales gdy film leciał. Historia Jacksona jest zaprezentowana jasno i klarownie. JohnTheBrave Prawie spałam :) xManilax Zgadzam się. Dla mnie ten film to wydmuszka porównywalna z niedawnym "Bohemian Rhapsody". Niby miło się to ogląda, ale po seansie zapomina się o tym co się widziało od razu po wyjściu z sali kinowej. Nie rozumiem też zachwytu nad rolami Coopera czy Gagi. W porównaniu np. z Jacquinem Phoenixem i Reese Whiterspoon w "Walk The Line" to ta dwójka wypada wręcz nijako. OK, może komuś się to podoba i fajnie. Jak dla mnie jednak to kolejna cukierkowa papka, która nic nie wnosi. OK, muzyka świetna. Tylko tyle - albo aż tyle. Uprzedzam odpowiadających w tonie "Nic nie zrozumiałaś" - akurat ten film to wybitnie ambitnych czy trudnych do zrozumienia nie należy. Po prostu nie zmusił mnie do głębszej refleksji ani razu. Nie wywołał też u mnie żadnych emocji. olka0207 Szkoda olka0207 "Bohemian Rhapsody" to dopiero wydmuszka aniaopole7 O "Bohemian Rhapsody" i nagradzanym wszędzie (!!!) gdzie się da odtwórcy roli Mercury'ego się nawet nie wypowiadam, bo zwyczajnie nie ma o czym. xManilax Zawsze mnie bawi kiedy ktoś na forum pisze że film jest słaby, a jako argumenty daje to że film nie wyjaśnił kwestii, które albo były oczywiste, albo wymagały choć minimalnie opanowanej umiejętności logicznego myślenia i uwagi. Trudno mi traktować takie opinie na poważnoe, bo świadcza o tym że ktoś chyba przespał połowę filmu, albo na poczatku wyskoczył do maca i wrócił na końcówkę, by tylko odfajczyć jako obejrzane na fw. xManilax Może właśnie jest na odwrót. Cooper nie ma swoich widzów za idiotów i dlatego pewne rzeczy nie są powiedziane wprost. Może miłość między nimi jest akurat jak strzała amora, trochę wyidealizowana, ale postać Jacka jest jak najbardziej realna. Nic nie wiemy o jego postaci? Naprawdę przespałaś moment, w którym mówi o śmierci matki, ojcu alkoholiku, z którym był bardzo zżyty i którego miał za wzór, a który nawet nie potrafił się nimi zająć, bo był wiecznie pijany? Musiał szybko dorosnąć, bo miał zaledwie 13 lat, gdy został sierotą ze starszym bratem, z którym nie do końca się dogadywał. Miał problemy ze słuchem... co dla muzyka jest osobistą tragedią. Facet na odwyku z poczuciem winy, że jest ciężarem na drodze kariery osoby, którą kocha najbardziej. Widać jak jest wrażliwy i jak uderzyły go słowa managera Ally. Całe połączenie właśnie sprawia, że ciężko byłoby nie uronić łzy... enthusiast Do połowy filmu potrafiłam się skoncentrować. :) Od momentu kiedy Ally wyszła na scenę pewne rzeczy zaczęły mnie irytować. Odniosłam wrażenie, że postacie zmieniają się na potrzeby scenariusza, a nie scenariusz jest napisany pod postacie. W efekcie nie było łatwo utrzymać koncentracji i czekałam aż film się skończy licząc, że mnie czymś zaskoczy. Ocena 5 jest moją subiektywną oceną, ale nie jest to ocena zła. Być może za bardzo film mnie zirytował bym mogła rozpisać się na temat portretu psychologicznego bohaterów. Nawet nie odczuwałam, że ich relacja to miłość. Jak się poznali tak nie wyglądali na zakochanych, a znajomych i tak do końca. Nie poczułam tego filmu. Co tutaj więcej dodać? xManilax Nic nie trzeba dodawać. Tylko trudno było mi się zgodzić z tym, że nic nie wiemy o postaciach, ale generalnie co do reszty nie ma co się sprzeczać, bo przecież moja ocena też jest subiektywna. Zauroczyła mnie muzyka, dobrze napisane teksty, poruszająca końcówka i gra aktorska — ktoś inny powie wprost przeciwnie. Tak to już jest. xManilax Tak jak gdzieś wcześniej pisałam - to jest historia powtarzana w kinie już x razy. Pod szyldem "A star is born" dokładnie czwarty. Tu nie ma nic odkrywczego, nie ma zaskoczenia, nie ma głębokich portretów psychologicznych bo i jak? Jak te składniki nie mają być na pierwszym planie skoro na nim musi być Gaga? ;) Bez złudzeń, to jest film dla niej i o niej. W każdym możliwym znaczeniu. whitestripes_333 No właśnie szkoda, że film jest odtworzeniem starej historii, a nie inspiruje się na niej. Scenariusz niczym się nie wyróżnia. xManilax Mi też się ten film nie podobał jakoś specjalnie, ale to, że Jack pije było wyjaśnione, jak rozmawiał z terapeutą to mówił, że te szumy w uszach to mu się pewnie zaczęły jak w wieku 13 lat próbował popełnić samobójstwo i spadł na niego wentylator, a próbował bo ojciec był alkoholikiem i nawet nie zauważył. Wpłynęło na niego trudne dzieciństwo, te szumy, które utrudniały mu dobre granie, i to, że on się skończył a jego dziewczyna została gwiazdą - zazdrość. Kod produktu: 1144. * Nuty do tego utworu (Ta piosenka jest dla Mamy – Arka Noego) są przeznaczone zarówno dla osób grających na keyboardzie (ze styli), jak również dla Muzyków tworzących samodzielny akompaniament lewej ręki na fortepianie. W takich wersjach mogą pojawić się akordy w przewrotach np. G/H, gdzie „ G ” oznacza W latach 80. piosenki lidera Republiki, inspirowane twórczością George'a Orwella i Kurta Vonneguta, były jak gąbka: chłonęły rzeczywistość stanu wojennego i stawały się jej krytycznym opisem. Nic dziwnego. 13 grudnia 1981 roku w domu, gdzie Grzegorz Ciechowski mieszkał z rodziną, milicja w brutalny sposób aresztowała ojca jego żony – starszego mężczyznę, działacza „Solidarności" . Z kolei Pawłowi Kuczyńskiemu, basiście Republiki, internowano siostrę. Galopująca prostytucja Najbardziej przerażające – poza zbyt wczesną śmiercią Grzegorza Ciechowskiego – jest to, że piosenki napisane przez niego w czasach PRL nie straciły na znaczeniu, a wręcz przeciwnie, zyskały nowy, porażający sens. „Biała flaga" na przykład o rzecz o zgniłych kompromisach, bezideowości. Gdzie oni są? Ci wszyscy moi przyjaciele -ele-ele-ele-ele-ele Zabrakło ich Choć zawsze było ich niewielu -elu-elu-elu-elu-elu Schowali się Po różnych mrocznych instytucjach -ucjach-ucjach-ucjach-ucjach-ucjach Pożarła ich Galopująca prostytucja -ucja-ucja-ucja-ucja-ucja. W 2001 roku Grzegorz Ciechowski mówił mi: – Na tym polega fenomen tej piosenki, że co dziesięć lat odkrywamy jej nowe znaczenia. Strach się bać, jakie będą kolejne. Z kolei „Kombinat", powstały w czasach komunistycznych zjednoczeń, łączących fabryki pod „czapką" administracyjnie przerośniętych molochów, można dziś czytać jak utwór o uniformizacji i korporacyjnej paranoi. Kombinat pracuje oddycha buduje kombinat to tkanka ja jestem komórką nie wyrwę się nie wyrwę się to tylko wiem wiem wiem..... „Telefony" to jakże aktualny dziś portret multimedialnego szaleństwa: Telefony w mojej głowie Bez przerwy trrrrrrrrrrrrrrr Nikt nie dzwoni, nikt nie dzwoni To tylko ja tylko ja. A „Mamona" każe wątpić w to, czy potrafimy być jeszcze bezinteresowni: Napisałem dziś piosenkę, już jest nieźle, już jest pięknie, Ale chcę, by było to wyłącznie dla mamony. Ani słowa o miłości, o podłości, polityce I o niczym innym, nic bez znaczeń dodatkowych. (...) Ta piosenka jest prawdziwa, ja tu śpiewam, w przekonaniu, Że nic nie przeżywam, tylko muszę coś zarobić. (...) Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! . – Cały czas przyglądamy się sobie z dużą uwagą, oglądamy codziennie w lustrze, sprawdzamy, czy się już poddaliśmy rzeczywistości czy jeszcze nie – mówił mi Grzegorz Ciechowski na kilka miesięcy przed śmiercią. – „Mamona" z jednej strony została napisana dla pieniędzy jak każdy przebój, z drugiej, jak to bywa z Republiką, była także próbą refleksji i bardzo trudnym wyznaniem. Coraz bardziej dotkliwe są też obserwacje z „Gadających głów": Gadające głowy rozgadane wargi wciąż gadające głowy jadowite zęby lśnią jadowita ślina klei się do nóg i rąk gadające głowy rozgadane wargi wciąż gadające głowy goni mnie stugłowy smok zdążę uciąć jedną już wyrasta nowych sto. – Grzegorza intrygował język rodem z „Dziennika telewizyjnego". Krótkie propagandowe komunikaty. To było tworzywo jego wierszy, a jednocześnie pogrywał z nowomową, kpił z niej. To były czytelne odniesienia do Orwella – wspominał Zbigniew Krzywański, gitarzysta Republiki, a dziś Nowych Sytuacji, rozwijających ideę zespołu, który tworzył z Grzegorzem Ciechowskim. Ale na przykład w „Będzie plan" lider Republiki naśmiewał się z wielkich historycznych projektów, które dziś wracają do politycznej mody: Jeżeli wszystko pójdzie dobrze a tak zakłada plan już wiemy co będziemy robić za pięć czy osiem lat cudowna perfo-perforacja cudownie białych taśm historia w końcu będzie taka jak to zakłada plan -kłada plan, -kłada. Dziś Ciechowski miałby o czym pisać. Musimy zadowolić się tym, co zostawił, ale dobra poezja sprawdza się w każdej epoce. Z Tczewa do Torunia O ile przeboje Republiki i Grzegorza Ciechowskiego pozostają w muzycznym obiegu i grane są przez radio, o tyle nieznane pozostają jego początki. Lukę tę wypełnia Leszek Gnoiński. W książce „Republika. Nieustanne tango" opisał historię zespołu, docierając do archiwów, rodziny, przyjaciół i najbliższych współpracowników muzyka. Ponad 700-stronnicowa opowieść jest bogato ilustrowana reprodukcjami znanych i nieznanych zdjęć, gadżetów, plakatów oraz innych wydawnictw. Toruński okres Grzegorza Ciechowskiego i debiut w Klubie Od Nowa wiąże się z faktem przyjazdu na studia polonistyczne z Tczewa. Jego tata był tam prezesem Spółdzielni Mleczarskiej. Grzegorz miał starszą oraz młodszą siostrę, historia jego rodziny dobrze zaś ilustrowała skomplikowane polskie losy. Dziadek ze strony ojca był leśniczym, którego w czasie II wojny światowej Sowieci wywieźli z Polski i zamordowali. Tymczasem dziadek Robert ze strony mamy grał przed wojną w niemieckiej królewskiej orkiestrze w Berlinie. Wszyscy bracia mamy odziedziczyli po ojcu talenty muzyczne. Odziedziczył je również Grzegorz, który zafascynował się liderem brytyjskiego zespołu Jethro Tull, Ianem Andersonem, grającym na flecie muzykę stylizowaną na tę, jaką wykonywali w średniowieczu minstrele. – Dzięki Jethro Tull zrozumiałem, że muzyka to stwarzanie dwóch równorzędnych światów, melodii i słów – mówił mi w 1997 roku. – Muzyka wzięła się z pisania wierszy. Gdy stały się drukowalne, próbowałem je opublikować, ale zabrakło mi koneksji. Na wątpliwości, czy można być poetą w zespole rockowym, odpowiedzieli już wcześniej twórcy z pokolenia bitników. Kiedy zaczęli śpiewać Dylan, Morrison, literatura nie obniżyła lotów, ale uzyskała dodatkową formę przekazu. Wyszła z getta, które czyta wyłącznie laureatów Nobla. Jako dziecko korzystał z pozycji ojca i jak wspomina jego kolega, zapraszał do domu największych zakapiorów z miasta, żeby zjednać ich sobie lodami lub bezami. W 1973 roku Ciechowski wyjechał z mamą do jej krewnych w Anglii. Przywiózł z tej podróży kolekcję płyt, w tym zespołu Slade, które w czasach, gdy trudno było o fonograficzne nowości, również podniosły jego status w towarzystwie. Idąc za przykładem narzeczonego siostry, Grzegorz ćwiczył kulturystykę, ale był też świetny z polskiego. Jego wieczorny zestaw stanowiły książka i... garnek budyniu. Gdy miał 16 lat, zaczął pisać wiersze. Pierwszy tomik poezji zszył sznurowadłem i zilustrował zdjęciami polskiego malarstwa. Nie ukrywał, że „jechał na opinii" zdolnego autora wypracowań z polskiego. I właśnie w charakterze tekściarza trafił do swojego pierwszego zespołu Juwentus, który grał w tczewskim kościele. Miał już wówczas za sobą trzy lata gry na profesjonalnym flecie marki Yamaha. Ojciec zareagował bowiem na pasję syna z poświęceniem: wziął na drogi zakup pożyczkę z pracy. Juwentus aspirował do miana zespołu jazzowego, a w jego repertuarze były tematy Krzysztofa Komedy. Do Torunia Ciechowski wyjechał również ze względu na ukochaną Jolę, która przeprowadziła się z rodziną do miasta Kopernika. Z kolei polonistyka cieszyła się opinią wydziału pozwalającego ominąć wojsko. Na krótki czas zaangażował się w działalność podziemnej organizacji studenckiej, która powielała ulotki wymierzone w PZPR i ZSRR. Szybko jednak przeszedł na pozycje bohemy. Wolał w stołówce akademika grać w zespole Symboliczna Łapka Misia. Stylizował się wtedy na Stachurę, chodził w długim płaszczu i jak mówią znajomi, „szpanował" na nawiedzonego gościa. Epatując takim wizerunkiem, spotkał się z muzykami zespołu Res Publika. Rysa w zespole Liderem grupy był Wiesław Ruciński. Leszek Gnoiński wspomina, że to właśnie w jego prywatnym archiwum przechowywane są nagrania zespołu wykonane w bydgoskim radiu. Res Publika nie była anonimowa. W 1979 roku wzięła udział w słynnym koncercie Muzyki Młodej Generacji na Pop Session w Sopocie. Występ odnotowała trójmiejska gazeta. Autor „Republiki" sugeruje, że komplementy pod adresem Ciechowskiego sprawiły, że w zespole zaczął się rysować rozłam. Ale Wiesław Ruciński, który był wziętym gitarzystą, dostał też zaproszenia od blues-rockowego zespołu Krzak oraz Urszuli Sipińskiej. Ciechowskiemu zarzucał narcyzm, skłonność do wódeczki i rozpijania kolegów. Jednak to Wiesław Ruciński zmarł w 2016 roku na niewydolność wątroby, po licznych próbach zrobienia kariery w Polsce, Australii i Ameryce. Jego największym sukcesem była współpraca z Jonem Andersonem, byłym wokalistą grupy Yes. Dla Ciechowskiego ważne okazało się spotkanie z jazzmanem Wojciechem Konikiewiczem w jego grupie Jazz Formation. Konikiewicz wprowadzał Grzegorza w świat różnorodnych rozwiązań harmonicznych, generalnie wzbogacił myślenie młodego muzyka kategoriami harmonii. Jak przyznawał sam Ciechowski, na pełnowymiarową naukę gry na fortepianie było za późno, ale bez spotkania z Konikiewiczem w toruńskim Klubie Od Nowa z pewnością Republiki o mocnych fortepianowych akordach by nie było. Ważnym wydarzeniem było przystąpienie do zespołu w październiku 1980 roku gitarzysty Zbigniewa Krzywańskiego, który dołączył do Ciechowskiego, Pawła Kuczyńskiego i Sławomira Ciesielskiego. Ten znakomity technik i wirtuoz z Drawska Pomorskiego po raz pierwszy widział Grzegorza na Pop Session w Sopocie. Grupa, żeby stać się Republiką, musiała jeszcze dokonać stylistycznego wyboru, zrezygnowała więc z rockowej stylistyki i długich solówek. Otworzyła się na nową falę. Żona Ciechowskiego obcięła mu włosy, pozostawiając charakterystyczną grzywkę, jaką nosił wtedy punk Robert Brylewski. Ciechowski warunkowo zgodził się być wokalistą i pianistą. Okazało się, że jest w tych rolach niezastąpiony. Pierwszy koncert Republiki odbył się 25 kwietnia 1981 roku. Muzycy zarejestrowali 11 nagrań w studenckim radiu w Toruniu, ale na płytę musieli jeszcze poczekać. Już wtedy zwracało uwagę społeczno-polityczne wyczulenie Ciechowskiego. W „Pornografii" opisywał problemy mieszkaniowe młodych par: „Gdzie się mamy kochać, powiedz/ Pokaż miejsce nam/ Na mieszkanie poczekamy jeszcze dziesięć lat/ Gdzie się mamy kochać, pokaż, gdzie, gdzie mamy spać". Krytykował propagandowy, totalitarny język. Pisał: „Z telewizorów płynie lawa/ z głośników na ulicy lawa/ i przez drukarnie lawa/otwierasz książkę płynie lawa/otwierasz usta płynie lawa". Gdy w Toruniu odbył się pierwszy koncert punkowych zespołów, Republika się nie załapała, ponieważ nie miała jeszcze gotowego repertuaru. Ciechowski wystąpił natomiast jako konferansjer. Zapowiadał Kryzys z Robertem Brylewskim, a on zapamiętał Grzegorza. I to właśnie Republika otwierała później pierwszy koncert supergrupy Roberta Brylewskiego, Brygady Kryzys założonej wraz z Tomkiem Lipińskim. Brylewski wspomina, że Republika zwracała uwagę zielonymi spodniami, czerwonymi koszulami i czarnymi krawatami pożyczonymi z teatru. Wyglądali jak Kraftwerk. Występ w warszawskiej Rivierze był specyficzny, ponieważ zrytmizowana muzyka Republiki grana była pod wpływem ciasteczek z marihuaną, serwowanych w garderobie Brygady Kryzys. Działały jeszcze długo, tak jak płynąca z koncertu nauka, by nie występować pod wpływem używek. Na tym koncercie nie było natomiast Andrzeja Ludewa, grafika, który rozkręcał wówczas firmę zajmującą się produkcją gadżetów, w tym znaczków zespołów. To on został menedżerem i dyrektorem artystycznym Republiki, wprowadzając zasadę, że wszyscy są równi i zarabiają tyle samo. Ciechowski z Krzywańskim opowiedzieli mu o fascynacji czarnymi pasami, a Ludew w odzewie wymyślił zintegrowany wizerunek zespołu, prezentowany przez biało-czarne kostiumy, znaczki, plakaty oraz styl pisma zwany „republikarycą". – Od tego czasu byliśmy biało-czarni. Światła na koncertach: biało-czarne. Nasze ubrania mundury – czarne. Krawaty, które były rynsztunkiem wyłącznie scenicznym, również biało-czarne – mówił mi Grzegorz Ciechowski. – To wszystko przyczyniło się do popularności wynikającej również z głodu istnienia zespołu, który ma konsekwentnie budowany wizerunek, z którym można się utożsamiać. Zdarzało się, że publiczność na koncertach była w przeważającej części ubrana jak my. Niektórym czarny kolor kojarzył się źle. Pamiętam interpelacje w komunistycznym Sejmie dotyczące rzekomych bojówek Republiki. Siła kreacji Po rozpadzie Republiki narodził się Obywatel Jego pierwszy album był muzyczną sensacją 1987 roku. Znalazły się na nim przeboje: „Tak długo czekam", „Paryż–Moskwa", „Błagam, nie odmawiaj". Zwracały uwagę bardzo nowoczesną aranżacją i staranną produkcją. – Ta płyta miała być nagrana przez Republikę – wspominał. – Ale nasze drogi się rozeszły, a ja dostałem nieoczekiwany zastrzyk energii od muzyków, którzy stanęli obok mnie i powiedzieli: „dobra, gramy". Byli to Jan Borysewicz, Michał Urbaniak, Janusz Skowron, Krzysztof Ścierański. Duży udział w wykreowaniu postaci Obywatela w mediach miała moja ówczesna partnerka Małgorzata Potocka. Jeszcze wspanialsza była druga płyta Obywatela „Tak! Tak!" z przebojem tytułowym, z „Podróżą do ciepłych krajów", „Skończymy w niebie" i „Listem do producenta". Promocji płyt towarzyszyła spektakularna koncertowa megaprodukcja. Artystyczny prestiż przyniosła Ciechowskiemu debiutancka płyta Justyny Steczkowskiej „Dziewczyna szamana". Dopiero w czasie uroczystości Fryderyków 1996 branża muzyczna dowiedziała się, że Ewa Omernik, autorka wszystkich tekstów do piosenek Steczkowskiej, to pseudonim Ciechowskiego. Kolejną sensacją, nagrodzoną Fryderykiem w kategorii muzyka korzeni, stał się album „OjDADAna" nagrany pod szyldem Grzegorz z Ciechowa. Teledysk do przeboju „Piejo kury, piejo" nakręcił Jan Jakub Kolski. Sesję fotograficzną przygotował znakomity fotograf Andrzej Świetlik, którego dorobek związany z Grzegorzem Ciechowskim oraz zapisy niepowtarzalnych, stylizowanych sesji zostały teraz zebrane w albumie „Ciechowski–Świetlik". – To nie przypadek, że jako kompozytor i autor nie zaistniałem nigdy pod własnym nazwiskiem, tylko jako Republika, Obywatel G. C., Grzegorz z Ciechowa czy Ewa Omernik – mówił mi. – Bez kreacji moja osoba jest pozbawiona tego, co sprawia, że bywam interesujący. Lubił udzielać się gościnnie. Współpracował z Maanamem przy nagraniu płyty „Sie ściemnia". Dla Lady Pank napisał tekst „Zostawcie Titanica". Miał coraz większe ambicje i głód życia. Próbował swoich sił w kinie: skomponował muzykę do „Wiedźmina". W kwietniu 2001 roku przed koncertem z okazji 20-lecia Republiki powiedział mi: – Nagraliśmy piosenkę „Nie pójdę do szkoły". Właściwie opowiada o rezygnacji. Musimy się pożegnać z pewnym etapem naszej działalności, nie możemy wrócić do miejsca i czasu, w którym byliśmy 20 lat temu, bo jesteśmy za starzy. Wolimy jednak prawdę niż udawanie, że jesteśmy wciąż jak młode orły lub młode lwy. Tym bardziej że z naszym wiekiem wiążą się przecież także doświadczenia, które sobie bardzo cenimy. Przed śmiercią skomponował „Śmierć na pięć". Jak wspomina żona Anna, pierwsza wersja była mroczniejsza od tej, którą znamy. Opisał w niej – miał przeczucie? – szpitale i uroczyste pogrzeby. Płyta miała być skończona w styczniu 2002 roku. W połowie grudnia zajęty był przeprowadzką do nowego domu. Zasłabł, a zawieziony do szpitala, ledwo miał siłę chodzić. Badania wykazały tętniaka aorty, jego pęknięcie zaś było równoznaczne ze śmiercią. Pożegnał się z przyjaciółmi telefonicznie głosem, który wzbudzał niepokój. Operacja odbyła się 21 grudnia. Udała się, ale po niej nastąpił rozległy zawał. Zmarł w szpitalu na Szaserów o ósmej rano 22 grudnia. Miejmy w pamięci piosenki Republiki i Grzegorza Ciechowskiego, sprawdzając dzięki nim naszą kondycję. I obyśmy nigdy nie wyciągali z nich przerażających wniosków. PLUS MINUS Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”: tel. 800 12 01 95 Dziwię się opinii jutki, bo dla mnie książka jest super. Czyta się ją bardzo przyjemnie. Książka jest napisana w taki sposób, aby każdy mógł ją zrozumieć. Vex King ma świetną metodę pisania, która wciąga i nie pozwala na przerywanie czytania. Pochłonęła mnie bez reszty i w jeden wieczór ją przeczytałam.

„Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! ” – śpiewał ćwierć wieku temu Grzegorz Ciechowski. Pisząc tego maila korci mnie, by zacząć od: ta wiadomość jest pisana dla pieniędzy! Mówiąc wprost: od 10 maja do 7 czerwca prowadzę (z Olegiem) szkolenie dla handlowców. Przez 4 tygodnie towarzyszymy kursantowi dzień w dzień, a on dzięki temu zarabia więcej pieniędzy. Proszę Cię, daj znać tym, których masz obok co żyją z przekuwania relacji na transakcje. Inaczej mówiąc osoby handlujące, obsługujące klientów i prowadzące sprzedaż doradczą. Mamy jeszcze parę miejsc i dobrze by ktoś z nich skorzystał, bo tylko raz do roku robimy to w formule otwartej. Jeśli interesują Cię szczegóły, to czytaj dalej. Lecz jeśli już widzisz, że tego maila po prostu warto podać dalej, a nie wgryzać się w szczegóły to tak zrób. Najważniejsze już wiesz. Teraz opiszę, jak to wygląda, jak działamy i jakie cele stawiamy sobie i każdemu uczestnikowi. Ty osiągniesz Zwiększenie przewidywalności efektów sprzedażowych Zwiększenie koncentracji na wyniku Zmiana postawy z „wynik jest/przyjdzie” na „ja mam wpływ na wynik” Film Nagraliśmy 15 minutowy film, w którym opowiadamy co sprawia, że taki miesięczny program niezawodnie działa: LINK FILM (Wiem, że niektórzy wolą oglądać i słuchać niż czytać) Dla kogo? Jest dobra szkoła tak dla handlowca stawiającego pierwsze kroki i potrzebującego codziennego prowadzenia, jak i dla „starego wyjadacza”, który chce wrzucić swoją robotę na wyższym bieg. Jak to prowadzimy? Każdy uczestnik objęty programem będzie przez 4 tygodnie prowadzony dzień w dzień, w doskonaleniu swoich umiejętności sprzedaży: Program rozpoczyna się od indywidualnego wideo-spotkania; Potem jest kilkugodzinne szkolenie online, a dalej Codzienna poranna odprawa oraz Superwizja dwa razy w tygodniu (na bazie rozmów handlowych, z których trenerzy będą dzień po dniu wyłapywać to co idzie dobrze oraz to co jest do poprawy) Metody pracy Program prowadzi dwóch trenerów, doświadczonych w pracy z siłami sprzedażowymi. Każdy uczestnik będzie przechodził przez taki sam proces opierający się na nabyciu dobrych praktyk komunikacyjnych, przełamaniu barier w swojej postawie wobec sprzedaży, aktywnemu wykorzystaniu materiałów i narzędzi sprzedażowych, wytrwałym ukierunkowaniu na domykanie otwartych okazji biznesowych oraz otwieraniu nowych szans sprzedażowych. Trenerzy Bernard Fruga to autor, trener i mentor biznesu. Jego specjalizacją jest łączenie obszaru zarządzania z rozwojem charakteru. Doradza strategicznie, udoskonala zarządzanie, współtworzy modele biznesowe, wdraża mechanizmy budowania zespołów i wyposaża liderów biznesu w wymagane kompetencje. Przez kilkanaście lat pracował na stanowisku międzynarodowym, a większość tego czasu spędził mieszkając w Szwajcarii. W praktycznym działaniu nauczył się co to jest zarządzanie projektami, komunikacja międzynarodowa, szkolenie, wdrażanie rozwiązań, zarządzanie zespołem rozproszonym na różnych kontynentach i tworzenie nowych przedsięwzięć od Sydney, poprzez Belgrad, aż po Puerto Rico. Był też globalnym konsultantem amerykańskiej korporacji Nielsen, gdzie łączył business development z porządkowaniem procesów biznesowych. Jest certyfikowanym przez MATRIK trenerem zarządzania. Posiada poświadczenie ABW bezpieczeństwa do informacji oznaczonych klauzulą „TAJNE”. Ma dyplom psychologa KUL, w czasie studiów specjalizował się w psychologii przemysłowej (później nazywanej psychologią biznesu). Napisał „ISRIKUZ II. Skuteczny manager”, „ISRIKUZ. Pogodne przywództwo”, „Alfabet ogarniania”, „Eventworking” oraz „Od przedszkola do Doliny Krzemowej”. Oleg Prybylo – trener biznesu, menedżer, konsultant TOC Doświadczenie zawodowe: Socjocybernetyk, trener biznesu, doświadczony menedżer. Przez dwanaście lat budował i rozwijał zespoły w kraju i za granicą. Uczestniczył w rozbudowywaniu sieci handlowych w Moskwie, Kijowie, Białorusi, Czechach. Wdrażał i rozwijał know how zespołów w branży poligraficznej, rolniczej, elektrycznej, IT. Licencjonowany konsultant w zakresie Teorii Ograniczeń. Doradca kadry menedżerskiej w zakresie zarządzania operacyjnego. Specjalizacja: Diagnostyka głównego ograniczenia w systemie biznesowym. Rozwój zdolności menedżerskich wspierających osiągnięcie postawionego celu. Doradztwo i szkolenie sił sprzedażowych w B2B. Wykształcenie: Magister socjologii (specjalizacja – socjocybernetyka), Uniwersytet im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Trener Biznesu certyfikowany przez House od Skills. Certyfikowany konsultant TOC certyfikowany przez TOC Consulting Goldratt School. Doświadczenie w obszarze szkoleń sprzedażowych: Ma bogate doświadczenie w uruchamianiu biur sprzedaży, rozwoju pracowników działów sprzedażowych. Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów jest firma Edica Sp. z gdzie realizował warsztaty i konsultacje, dzięki którym w najtrudniejszych czasach kryzysu sprzedaż nie tylko utrzymała się w dobrej kondycji, ale również nie został utracony żaden cenny pracownik działu. Inwestycja Inwestycja w takim modelu to 6000zł+vat za uczestnika za 4 tygodnie. Kontakt Telefon: + 48 600888862 Mail: kontakt@ Strona: Pogodnie pozdtawiam, Bernard 20-minutowe wideo Materiał wideo pt. Jak wybrać bieżnię do biura: Spis treści: 00:00 Nim kupisz do biura bieżnię… 01:07 Bieżnia, czy świeże powietrze? 02:15 Składana, czy nieskładana? 03:24 Szybka, czy powolna? 04:30 Krótka, czy długa? 05:40 Podnoszona, czy płaska? 06:50 Markowa, czy no-name? 08:00 Nowa, czy używana? 09:10 Do 1000zł? 10:20 Do 2000zł? 11:26 Do 3000zł? 12:29 Do 4000zł? 13:40 4000zł+? 14:50 Jakiej marki? 16:00 W jakim sklepie? 17:05 Z jakimi funkcjami? 18:15 Co z tabletem przy bieżni? 19:20 Co z aplikacją iFit? 20:33 Jak to wpłynie na rachunki za prąd? 21:34 Podsumowanie Felieton Lubię spotkania chodzone. Pójść na spacer, zrobić kilka rundek, przedyskutować to, co trzeba, potem wrócić do biurka i zanotować główne punkty. Taki styl spotkań jest mi najbliższy. Od marca 2020 jest to utrudnione, bo praktycznie cały mój biznes przeniósł się w świat on-line. Jednak znalazłem rozwiązanie. Pół roku i kilka kilogramów później?

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi. niekazdemu milosc pisana jest Przez Gość zaprzeczam teoriom, Marzec 8, 2007 w Życie uczuciowe
Szajka CeZika i polska muzyka (Dżem - Wehikuł czasu) Wciąż pamiętam ideał swój; Marzeniami żyłem jak król! Siódma rano, to dla mnie noc! Pracować nie chciałem, włóczyłem się!(T. Love - Chłopaki nie płaczą) Chłopaki... nie płaczą! Chłopaki... nie płaczą! Nie, nie, nie! Nie, nie, nie... nie!(Republika - Mamona) Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! Ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy! Ta piosenka jest nagrana dla pieniędzy! Ta piosenka jest wydana dla pieniędzy!(Kukiz i Piersi - Całuj mnie) Całuj mnie! Ja Ci to wszystko dam!(Lombard - Przeżyj to sam) Przeżyj to sam! Przeżyj to sam!(Krzysztof Krawczyk - Ostatni raz zatańczysz ze mną) Zatańczysz ze mną jeszcze raz, ostatni raz, Nim skończy się ten bal - nadziei Iskra błyśnie w nas, i zgaśnie w nas Jak niepotrzebna - łza! Wieczorem - łza! Wieczorem - łza!(Myslovitz - Scenariusz dla moich sąsiadów) Wieczorem przed mym domem, Wystawię ekran i wyświetlę film: Coś o mnie i o Tobie; Będę leczył chore sąsiadów sny...(Kaliber 44 - + i -) Plus i minus to jedyne co widzę... Plus i minus to jedyne co słyszę... Plus i minus to jedyne czym żyję... Ah, plus i minus to jedyne, jedyne... Plus i minus, plus i minus, plus i minus, plus i minus, plus i minus, Czy to plus, czy to minus był - Plus i minus, plus i minus, plus i minus - Ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem!(Lady Pank - Zawsze tam, gdzie ty) Już teraz wiem, że dni są tylko po to By do Ciebie wracać każdą nocą złotą. Nie znam słów, co mają jakiś większy sens, Jeśli tylko jedno, jedno tylko wiem - Być tam, zawsze tam, gdzie Ty... Yeah! English translationEnglish CeZik's group and the Polish tunes (Dżem [Jam] - Time Machine) I still remember my perfect life; All those dreams served me so right! Seven - let me sleep on! I had no job, I wandered around!(T. Love - Boys don't cry) The boys don't... They don't cry... The boys don't... They don't cry... No, no, no! No, no, no... no!(Republika [The Republic] - Money) This song is written 'cause we crave for money! This song is sung because we crave for money! This song's recorded 'cause we crave for money! This song's released because we crave for money!(Kukiz i Piersi [Kukiz and the Breasts] - Kiss me) Kiss me! I'll give you all of that!(Lombard [Pawn Shop] - Try it yourself) Try it yourself! Try it yourself!(Krzysztof Krawczyk - We'll dance together one more time) We'll dance together one more time, just one more time, Before the ball has ended - and a Spark of hope will dawn and dusk in us, As though a useless night falls - tear! The night falls - tear! The night falls - tear!(Myslovitz [Thought Spotter] - Scenario for all of my neighbors) When the night falls, in front of my house, I'll put a screen up and I'll play a film: About me and about you; I will try to heal my neighbors' dreams...(Kaliber 44 [Calibre 44] - + and -) Plus and minus is all I can see... Plus and minus is all I can hear... Plus and minus is all I can care... Oh, plus and minus is all there is, everything... Plus and minus, plus and minus, plus and minus, plus and minus, plus and minus, Was it plus or a minus, then - Plus and minus, plus and minus, plus and minus - A warning to protect you from danger!(Lady Pank - Always where you are) And yet I know why days are really there It's to see you when the night's in golden glare. I don't think that there are words which make some sense, If I know that thing, that one thing I can tell - Being there, always where you are... Yeah... Submitted by Kuba Dżejkob on Sat, 24/11/2018 - 22:12
The lyrics to "Piosenka dla żołnierza" (Song for a Soldier) by The Bill depict the experiences of a soldier who is leaving for the army in the fall and his girlfriend who promises to wait for him while he is away, despite her initial tears and sadness at his departure. The soldier reminisces about the difficulties he faced while in the army
Ludzi online: 3944, w tym 76 zalogowanych użytkowników i 3868 gości. Wszelkie demotywatory w serwisie są generowane przez użytkowników serwisu i jego właściciel nie bierze za nie odpowiedzialności.
3. tezą o przeznaczeniu umowy dla sądu, a nie dla biznesu; 4. specyfiką sporów pomiędzy przedsiębiorcami i dowodami przed sądem. Postanowienia mają konsekwencje. Choćby z samego tytułu eseju Richarda Weavera zaczerpnąć możemy patetycznie brzmiący slogan: „Ideę mają konsekwencje”.
– Nareszcie zaczęło się coś dziać – cieszą się bliźniaczki Edyta i Anita Zaboroś, które przez media zostały nazwane "Aniołkami Napieralskiego", gdy nagrały teledysk dla kandydata SLD. – Dostałyśmy propozycję i pomyślałyśmy: czemu nie, zróbmy coś szalonego – mówi Edyta. Warszawianki ze Śródmieścia, rocznik 88. Anita, po studium charakteryzacji, Edyta studiuje turystykę, dorywczo pracuje w kasynie. Umawiamy się w restauracji w dobrze znanej im okolicy. Ulice Krucza, Wilcza, Wspólna, Hoża. Tu się wychowały, chodziły do szkoły. Uśmiechnięte, energiczne, wesołe, mówią jedna przez drugą. O tym, jak w dzieciństwie naśladowały Spice Girls, o występach na szkolnych akademiach, festynach i festiwalach. – Zawsze myślałyśmy, że kiedyś zrobimy karierę i z tą myślą idziemy przez życie – zaznacza Anita. – Nie wyobrażamy sobie, że o ósmej wychodzimy do pracy, o piątej z powrotem w domu. To nie dla nas. A kampania to duży rozgłos. Wszędzie są media. Fajnie wyszło – podkreślają dziewczyny. [srodtytul]Płacisz, masz hymn [/srodtytul] "Są nas miliony", przebój 2Sisters, naprędce przerobiony z piosenki, która miała podbić Eurowizję, a nie weszła do krajowych eliminacji, to w tej kampanii jedyny hymn wyborczy. Pięć lat temu mieliśmy ich prawdziwy wysyp. Marek Borowski, lider SdPl, posiłkował się przebojem rapera Mezo "Ważne". W imieniu Andrzeja Leppera "Dokąd idziesz Polsko" pytał Michał Wiśniewski z Ich Troje. A Trubadurzy dodawali, że "Polskę trzeba zLepperować". Moda na piosenkę wyborczą to echo sukcesu, jaki w 1995 r. przyniósł Aleksandrowi Kwaśniewskiemu hit "Ole Olek". Jak twierdzi lider zespołu Top One Paweł Kucharski, sztabowcy mówili o 9,7 proc. dodatkowych głosów, które przyniosła ta kompozycja. Czy "Aniołki" przyczyniły się do sukcesu Napieralskiego? – Dużo naszych znajomych mówiło, że dzięki nam właśnie na niego zagłosuje – mówią dziewczyny. – Ale sam Napieralski dużo z siebie dał, jeździł po kraju, spotykał się z ludźmi. Siostry Zaboroś przyznają, że polityką się nie interesują, a o Napieralskim niewiele wiedziały. – Słyszałyśmy, że jest nowoczesny, inny niż pozostali, a jego przekaz jest jasny, lekki. Stwierdziły, że dla niego warto zaśpiewać. – Za darmo tego nie robiłyśmy – przyznają. O konkretnej kwocie jednak nie chcą mówić. Maciej Durczak, menedżer, który reprezentował Dodę i Ich Troje, uważa, że to właśnie pieniądze są powodem takiego zaangażowania. – Choć są i tacy, którzy angażują się ze względów ideowych – dodaje. Głównie z takich powodów Jacek Mejer – Mezo pozwolił Markowi Borowskiemu na wykorzystanie swojego przeboju. – Decyzja była młodzieńcza, ale zgodna z moimi centrolewicowymi poglądami. Zaimponowało mi, studentowi politologii, że poważny polityk docenia moją pracę – mówi "Rz". – Ale jakieś pieniądze za to wpadły. Gdy z ofertą napisania hymnu do Top One zwrócił się sztab Kwaśniewskiego, zespół długo się nie zastanawiał. – Na rynku była bryndza, a dla zespołu oznaczało to wielką telewizyjną promocję – wspomina Paweł Kucharski. – Ta piosenka była pisana dla pieniędzy – parafrazuje tytuł przeboju Grzegorza Ciechowskiego. – Gdyby zwrócił się do nas sztab Wałęsy, też miałby swój hymn. "Ole Olek" był takim samym towarem jak buty. Jednak Kucharski mówi, że w końcu za ten hit zespół, poza tantiemami z telewizji, nie dostał ani grosza. – Ze sztabem umowa była co prawda na piśmie, ale bez konkretnej kwoty, byliśmy młodzi, nie otoczyliśmy się prawnikami, układ był dżentelmeński – wspomina. Szansę na wielkie pieniądze wykorzystał natomiast Michał Wiśniewski z Ich Troje, który w 2001 r. zaangażował się w kampanię SLD i śpiewająco wyjaśniał to na warszawskim Torwarze: "A wszystko to, bo Leszka kocham". Miłość do Leszka (Millera) cztery lata później przebiła kasa Andrzeja (Leppera). O honorarium dla Wiśniewskiego za hymn Samoobrony odegrany na 42 koncertach kandydata krążą legendy. Fundacja Batorego wyliczyła, że to ponad 6 mln zł. – Wówczas Samoobrona nie liczyła się z pieniędzmi, a proponowane kwoty mogły przyprawić o zawrót głowy każdego artystę – wspomina Durczak. [srodtytul]Trzy minuty i już [/srodtytul] Siostry Zaboroś nie boją się, że zawsze będą kojarzone z Napieralskim. Pracują nad płytą. – Mamy swoją osobowość – twierdzi Edyta. Liczą, że kariera jest na wyciągnięcie ręki. Wątpi w to Maciej Durczak: – Miały swoje trzy minuty i ludzie zapomną o nich tak szybko jak o tym, że Napieralski mógł być prezydentem. Przez pokazywanie się z konkretnymi politykami artyści tracą sympatię tych, którzy popierają inną opcję. Wiedzą o tym Mezo i Paweł Kucharski. – Dopiero po kilku latach odpadły od nas łatki postkomunistów, lewaków – mówią zgodnie. Mezo nie żałuje decyzji sprzed pięciu lat. Ale dodaje, że sondowali go sztabowcy Napieralskiego i odmówił współpracy: – I to najlepsza odpowiedź na pytanie, czy wszedłbym raz jeszcze do tej rzeki.
Skoro koniec końców liczy się tylko słowo. Czasem oddałbym wiele, byle nie być sobą. A gdy słów brakuje, myśli się mnożą. Ta piosenka nie jest smutna, tylko wściekła. Bo znów się okazało, że sam siebie nie znam. Powrót do domu, powrót do piekła. Myślałem że mieszkam sam, ale nie mieszkam. Oni wóda i koks, ja moje ego i
{"type":"film","id":839259,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Ostatnia+szansa-2021-839259/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Ostatnia szansa 2022-07-02 19:49:41 To taki filmowy McDonald’s czyli zjadliwy ale szkodliwy ! Lepej omijać bo w składzie jeden wielki syf ;) Wszystko schodzi na psy ;) Ogólnie oglądanie męczy ! con_desiros Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! Ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy! Ta piosenka jest nagrana dla pieniędzy! Ta piosenka jest wydana dla pieniędzy!W przypadku film !!! TA REKLAMA JEST ZROBIONA DLA PIENIĘDZY! Każda złotówka się liczy. Przekaż 1% Fundacji Hospicyjnej. Być może robisz to także dla siebie lub swoich bliskich! Fundacja Hospicyjna prosi o Twój 1%. W spocie wykorzystano fragmenty piosenki "Mamona" Republiki. Refren zaśpiewał Jacek Bryndal. Bo to się zwykle tak zaczyna: pierwsza muzyczna fascynacja rodzi marzenie o pierwszej gitarze. Później następuje szereg bezsennych nocy spędzonych na mniej lub bardziej udanych próbach zagrania choć paru akordów tak, jak Hendrix, Page czy inny idol. Wtedy też pojawia się pierwsza męska przyjaźń. Podczas jednego z pierwszych wieczorów spędzonych przy wódce pada propozycja założenia pierwszego zespołu. Teraz wydarzenia toczą się już lawinowo: pierwsza piosenka, pierwszy koncert w szkolnej auli, pierwsze demo bez powodzenia wysłane do radia czy wytwórni, w końcu pierwsze zarobione graniem pieniądze, zaraz po tym pierwsza kłótnia. Maj, kasztany i pierwszy poważny egzamin, pociągający ze sobą wybory dotyczące przyszłości, równie poważne i pierwsze. Spośród nich tym najtrudniejszym wydaje się odwieczny dylemat młodego artysty: pieniądz czy pasja? Oto jest pytanie. Dla członków deathmetalowego zespołu Exterminator odpowiedź była prosta: Pasja! Pasji nie da się jednak włożyć do garnka z zupą. Nie można też spłacić nią kredytu na mieszkanie, zaciągniętego w banku na trzydzieści lat. Co komu z niej przyjdzie, jeśli nie przynosi ona wymiernych zysków? Ba, nie przynosi nawet satysfakcji, bo na głębokiej prowincji, gdzieś w Polsce B, nie ma koniunktury na ciężkie brzmienie? Oczywiście, że można odstawić gitarę do schowka, a z szuflady wyjąć uzyskany w międzyczasie dyplom i rozpocząć pracę za biurkiem urzędu lub za sklepową ladą. Można też odłożyć do kieszeni ambicję i jako artysta zaprzedać się kulturze masowej bądź jako tuba w kampanii wyborczej uświetniać występami powiatowe dożynki i festyny spod znaku „Chmielaków“ bądź „Święta Kapusty“. Tak w skrócie przedstawia się problematyka sztuki Piotra Waligórskiego Kochanowo i okolice – muzycznej komedii społeczno-egzystencjalnej, wpisującej się w zapotrzebowanie na widowiska, które w krzywym zwierciadle ukazują prowincjonalną rzeczywistość. Spektakl jest przede wszystkim nierówny. Ma lepsze i gorsze momenty: tak zwane „dłużyzny“, podczas których ma się ochotę wyjść do szatni po płaszcz i naprawdę zabawne sekwencje muzyczne. Miejscami nie przystaje do wysokich wymagań estetycznych teatru zawodowego. Akcja rozwija się leniwie. Najpierw Marcyś (Jacek Wojciechowski), uciekając się do aż nadto eksploatowanej dziś przy każdej możliwej okazji narracji epickiej, przybliża widzom historię Exterminatora, udzielając odpowiedzi na pytanie, dlaczego wschodzące gwiazdy muzyki alternatywnej znalazły się w położeniu, które skłoniło je do łapania każdej chałtury, nawet za cenę zdrady wyznawanych przez siebie wartości. Następnie poznajemy jego kolegów z zespołu (Max Szelęgiewicz, Piotr Pilitowski, Grzegorz Łukawski), wiecznie niezadowoloną z życia żonę (Jagoda Pietruszkówna), reprezentującego jedynie słuszną opcję polityczną wójta (Krzysztof Górecki) oraz jego mało rozgarniętą asystentkę Jolę (Iwona Sitkowska), która na oczach widzów przechodzi przemianę w seksowną dziennikarkę z lokalnego tygodnika. Gdzieś pomiędzy nimi, niczym zjawa z przeszłości, przemyka także wyobrażenie Marcysia o sobie samym z dzieciństwa (Franciszek Folga/Nataniel Szczepanek/Witold Gryglewski), które na drodze konfrontacji, podczas parapsychologicznego seansu, pomaga bohaterowi w udzieleniu odpowiedzi na dręczące go pytania i tym samym znalezieniu właściwej drogi. Większość kreacji aktorskich jest do bólu przerysowana i przewidywalna. Dosłownością drażni także scenografia, a sygnalizowanie upływu czasu poprzez wyciemnianie przestrzeni scenicznej przywodzi na myśl występ szkolnego teatru dla którego blackout jest często jedynym dostępnym „efektem specjalnym“. Przez niemal połowę sztuki widzowie spoglądają wyczekująco w stronę wyeksponowanego na scenie sprzętu muzycznego, spodziewając się wreszcie mocnego uderzenia. Przychodzi ono, kiedy spora część publiczności zaczyna zapewne myśleć o tym, jak dyplomatycznie, w stylu angielskim, opuścić salę. Równię pochyłą, po której Exterminator stacza się w odmęty komercji, przedstawiono za pomocą mini koncertu w prześmiewczym tonie. Każdy z nas bowiem, najpewniej z własnego doświadczenia, zna plenerowe imprezy na prowincji, gdzie między prowizoryczną estradą a namiotem sprzedającym lokalne piwo rozcieńczone wodą sytuują się sprzedawcy baloników, popcornu i cukrowej waty, a wymalowane dziewczęta w białych kozaczkach przechadzają się w towarzystwie chłopców w lakierkach lub adidasach z bazaru. Rozochocone trunkami towarzystwo oczekuje skocznych wiązanek, przerywanych co jakiś czas kiczowato ckliwą balladą „na specjalne zamówienie pana w fioletowym garniturze z dedykacją dla jego prześlicznej małżonki, poparte dodatkowo odpowiednim banknotem“. Właśnie dla tych banknotów Exterminator gra kolejno Kocham Cię jak Irlandię Kobranocki, Life is life zespołu Opus (austriacka grupa jednego przeboju, o której mało kto dziś pamięta), Takie tango Budki Suflera i pasujące do estetyki wieczoru Kolorowe jarmarki zmiksowane z ponadczasowym biesiadnym Ore, ore. Na życzenie pań z koła gospodyń, częstujących muzyków domowym winkiem, Exterminator jest w stanie wykonać nawet Maryjannę (unplugged!) – w końcu popyt winien nakręcać podaż. Wszystko ma jednak swoją cenę, a komercyjny sukces łatwo przypłacić zawodowym wypaleniem. Chcąc temu zapobiec, w ostatniej ze scen muzycy zrzucają koszulki z logo wspierającej ich partii, by zaserwować zgromadzonym mocną dawkę szoku kulturowego. Grają to, co wypływa z ich serc: death metal w czystej postaci. W tym momecie kończy się opowieść o fikcyjnych bohaterach Kochanowa i okolic. Z festynu dożynkowego wracamy do nowohuckiego teatru, być może bogatsi o odpowiedź na pytanie: „mieć, czy być?“. Tam Jacek Wojciechowski, już nie jako niespełniony deathmetalowiec Marcyś, ale jako aktor i muzyk, przedstawia grupę Kurtyna Siemiradzkiego, złożoną z artystów krakowskich teatrów. Powstali, by dzielić się z publicznością swoją pasją i miłością do klasyki światowego rocka – muzyki opartej na żywym brzmieniu, autentycznej energii i uczuciach, która była ważnym czynnikiem kształtującym świadomość ich pokolenia, dziś systematycznie rugowanej z radiostacji, nie promowanej w mediach. Być może, jako artyści, z doświadczenia znają dylemat fikcyjnego Exterminatora. Zapewne nie raz zadawali sobie pytanie, na jak wielki kompromis może pozwolić sobie aktor, by zapewnić swoim dzieciom książki do szkoły i buty na zimę. To, że pod koniec spektaklu przedstawiają się jako istniejący zespół, nie jest tylko formą promocji. Staje się autentycznym wyznaniem, znacznie podnoszącym notowania banalnej historii przedstawionej w Kochanowie i okolicach. Tekst Przemka Jurka w ich interpretacji jest po prostu bardziej wiarygodny. Zanim odłożą gitary i ukłonią się wyjdą do ukłonów wykonują jeszcze Knockin’ on heaven’s door Boba Dylana i Gyöngyhajú Lány węgierskiej Omegi, w oryginalnej wersji językowej. Gdyby nie restrykcyjne przepisy przeciwpożarowe panujące w budynkach użyteczności publicznej, większość widzów w tym momencie zaczęłaby szukać zapalniczek… Kurtyna Siemiradzkiego buduje niesamowity, unikalny, koncertowy klimat, którego próżno szukać na odbywających się równolegle Juwenaliach. Daje tym samym dowód na to, że połączenie zawodu i autentycznej pasji jest możliwe. Katarzyna Misiuk, Teatralia Kraków Internetowy Magazyn „Teatralia“, numer 64/2013 Teatr Ludowy w Krakowie Kochanowo i okolice autor: Przemek Jurek reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Waligórski scenografia: Wojciech Stefaniak kierownictwo muzyczne: Max Szelęgiewicz obsada: Jagoda Pietruszkówna, Iwona Sitkowska, Krzysztof Górecki, Grzegorz Łukawski (gościnnie), Max Szelęgiewicz (gościnnie), Piotr Pilitowski, Jacek Wojciechowski oraz jako mały Marcyś: Franciszek Folga / Nataniel Szczepanek /Witold Gryglewski premiera: 1 lutego 2013 fot. mat. teatru Katarzyna Misiuk (ur. 1989), studentka teatrologii, absolwentka filologii germańskiej. Z teatraliami związana od 2012 roku. Interesuje ją teatr zabierający głos w sprawach ważnych i aktualnych. Miłośniczka tanga argentyńskiego. ta piosenka jest. śpiewana dla pieniędzy. ta piosenka jest. nagrana dla pieniędzy. ta piosenka jest. wydana dla pieniędzy. nie traktuję cię jak głupca. ja zakładam. że ty słuchasz. i że widzisz to jak dzisiaj piszę dla mamony. tak jak żadna prostytutka. nie całuję nigdy w usta. tak ja odpuszczam sobie. wszystkie moje strofy
Na zdj. reklama kolekcji inspirowanej stylem Grzegorza Ciechowskiego Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! Ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy! Ta piosenka jest nagrana dla pieniędzy! Ta piosenka jest wydana dla pieniędzy! Republika, „Mamona” Kojarzycie piosenkę? Pewnie, że kojarzycie. To teraz podmieńcie sobie słowa i nućcie: Ta kolekcja jest zrobiona dla pieniędzy. I miejcie od razu z tyłu głowy, że nic w tym nie ma strasznego. Artysta, czy tego chce, czy nie, jest osobą publiczną. Jego wizerunek nie jest strzeżony przez zastępy elfów, jego twarz nie jest skrywana przed światem niczym twarz Spider-Mana, ani on sam nie jest nowym wcieleniem Lorda Voldemorta, którego imienia nie można publicznie wymawiać. Można z nim robić to, co robi się z Jezusem, Che Guevarą czy poczciwym Yodą. To znaczy: można z nim robić wszystko, bo jest przedmiotem popkultury takim, jak każdy inny. Zapewne wierni fani oburzą się teraz, bo jak można artystą handlować, do tego po jego śmierci. Ano, można. Między innymi dlatego, że artysta już nie żyje i sam z grobu nogą nie tupnie. A że rodzina pomysłowi przyklasnęła, prawa jakieś tam ma, to i podejmować takie decyzje w imieniu nieżyjącego może. Oczywiście, że można spierać się o to, czy moralne to decydować za kogoś, czy nie. Ale nie chodzi tu przecież o nic kompromitującego. Nikt nie zacznie produkować papieru toaletowego z podobizną Ciechowskiego, nikt nie nazywa jego nazwiskiem nowej marki środka do czyszczenia toalet, nikt nie szarga tej świętości, o którą wszyscy nagle chcą walczyć. Przeciwnie, na pomysł wykorzystania wizerunku Ciechowskiego wpadła jedna z lepszych polskich marek. Firma z wieloletnią tradycją, o ugruntowanej pozycji na rynku, która swoją kolekcją BYTOM THE CULTURE ICONS odniosła naprawdę spory sukces. I co złego było w ubraniach i dodatkach, inspirowanych stylem Marka Hłaski i Zbigniewa Cybulskiego? Czy ich dobre imię jakkolwiek ucierpiało? Bo ja mam wrażenie dokładnie odwrotne. Że wiele dzieciaków dopiero za sprawą tej akcji wklepało w Google te dwa nazwiska. Że może zainteresowało ich, kto to ten Hłasko, może nawet sięgnęło po „Pięknych dwudziestoletnich” albo „Pierwszy krok w chmurach”. Może wielu starszych westchnęło z sentymentem, przypominając sobie co lepsze role Cybulskiego? Teraz na stronie marki Bytom czytamy, że inspiracją do stworzenia kolejnej odsłony kolekcji stał się Grzegorz Ciechowski, najwybitniejszy poeta polskiego rocka, kompozytor, producent muzyczny, muzyk, lider i wokalista zespołu Republika. Autor tekstów piosenek, felietonów oraz muzyki filmowej. Solową działalność estradową prowadził jako Obywatel oraz Grzegorz z Ciechowa. Że kolekcja ta jest częścią projektu, mającego na celu przypomnienie wybitnych osobowości polskiej kultury i będzie dostępna w sklepach od 2 października. Tymczasem w kalendarzach wciąż wrzesień, a wrzask się podniósł nieziemski. Wszyscy czują się w obowiązku bronić czci zmarłego, bo on sam odgradzał się niegdyś od komercji. Zapominają jednak, że bycie artystą niesie ze sobą nie tylko sławę i nieśmiertelność, ale i utratę prywatności. Z osoby staje się towarem, czy tego się chce, czy nie. Jeżeli ludzie chcą nosić rzeczy inspirowane stylem Ciechowskiego, dajmy im do tego prawo. Też możecie podejrzeć sąsiada i kupić w Lidlu identyczne jak on portki. A że ktoś na tym zarobi? Tak jest urządzony ten świat. Może gdyby Bytom był marką nieznaną. Może gdyby kolekcja nie miała wcześniejszych osłon z Hłaską i Cybulskim. Może gdyby padał deszcz i miałabym gorszy humor. Może wtedy też oburzyłabym się, że jak tak można handlować wizerunkiem zmarłego. ALE NIE. Nie oburzę się, bo nie ma do tego powodu. Na więcej zdjęć z kolekcji czekam jak na Gwiazdkę i jeśli pojawią się t-shirty z wizerunkiem Ciechowskiego, sama dumnie będę je nosić na piersi. Bo tak, Ciechowskiego uwielbiam. Bo tak, tęsknię za nim i wierzę, że nie wszystek umarł. I nie widzę kompletnie nic złego w tym, że poza moim sercem znajdzie swoje miejsce też w szafie. A sfrustrowani niech posłuchają sobie piosenki. I wrzucą na luz, bo od złości robią się zmarszczki na twarzy.
.
  • 61xrxc9614.pages.dev/888
  • 61xrxc9614.pages.dev/926
  • 61xrxc9614.pages.dev/92
  • 61xrxc9614.pages.dev/545
  • 61xrxc9614.pages.dev/181
  • 61xrxc9614.pages.dev/729
  • 61xrxc9614.pages.dev/257
  • 61xrxc9614.pages.dev/422
  • 61xrxc9614.pages.dev/711
  • 61xrxc9614.pages.dev/719
  • 61xrxc9614.pages.dev/888
  • 61xrxc9614.pages.dev/525
  • 61xrxc9614.pages.dev/613
  • 61xrxc9614.pages.dev/882
  • 61xrxc9614.pages.dev/97
  • ta piosenka jest pisana dla pieniędzy